Bikefest Kalnica 2023

Co robiliście w pierwszy weekend czerwca? Wszędzie było pełno imprez z okazji Dnia Dziecka, a, jak wiadomo, „rowerowe dzieci” bawią się nieco inaczej. My wybraliśmy się do naszych sąsiadów Słowaków na największe święto rowerowe, które odbywa się regularnie w tym kraju: Birell Bikefest w Kalnicy.

Kalnica, mała miejscowość położona opodal miasteczka Nowe Mesto nad Vahom (Nowe Miasto nad Wagiem), już od 13 lat przyciąga rowerowych freaków z całej Słowacji, Czech, Polski i wielu innych państw. Co roku można tam spotkać zawodników z najodleglejszych zakątków świata. Zaryzykuję stwierdzenie, że tą małą górską wieś odwiedzają ludzie z każdego kontynentu. Festiwal rowerowy w Kalnicy odbywa się nieprzerwanie od kilkunastu lat. Nie zmieniła tego zbiorowa panika związana z pandemią; również wtedy w nieco okrojonej wersji festiwal się odbył (relacja z Covid Edition Enduro dostępna jest na naszej stronie).

W tym roku również postanowiliśmy się tam wybrać i wziąć udział w kilku konkurencjach, a było z czego wybierać. Enduro, downhill, dual slalom, pumptrack, dual pumptrack, whip contest, maraton XC, a także najbardziej wyczekiwany przystanek Silver Slopestyle FMB World Tour, z pulą nagród 5000 euro. Do tego wszystkiego odbyły się zawody dla dzieciaków, konkursy, targi, koncerty, kino plenerowe itd.

Słowacy „umieją w rowery”, a że bawić również się potrafią, impreza nie mogła nie wyjść. Pogoda dopisała znakomicie - od czwartku świeciło słońce, trasy były świetnie przygotowane i gotowe na przyjęcie tysięcy zawodników z wszystkich dyscyplin. Targi rozkręcały się z minuty na minutę - co chwila ktoś wyjeżdżał na innym rowerze testowym na specjalnie do tego przygotowaną pętlę. Zaplecze gastronomiczne czekało na przyjęcie głodnych nie tylko emocji sportowych kibiców i zawodników.

Kiedy dotarliśmy na miejsce w piątek rano zastaliśmy festiwal w pełnym rozkwicie - część dyscyplin już trwała (pumptrack), a w pozostałych odbywały się treningi. Nasza grawitacyjna część grupy (Tasman) pojechała objeżdżać trasy enduro, a reszta udała się przyjrzeć innym konkurencjom i miasteczku festiwalowemu. Wszędzie wkoło ludzie rozbijali namioty i poziomowali kampery, bo organizator zadbał o miejsce do biwakowania, oczywiście bezpłatnie. Zapewniono też zaplecze sanitarne konieczne w takich sytuacjach - przenośne toalety oraz również darmowe prysznice dla uczestników festiwalu. Była też myjka dla rowerów oraz miejsce do ich przechowywania.

Przechodząc do zmagań sportowych, w których ekipa Bikeboardu startowała, to pierwszą z nich było wspomniane już enduro. Trasa zawodów była podzielona na 6 odcinków specjalnych, poprowadzonych w okolicznych górach oraz bikeparku znajdującym się w centrum miasteczka. Cała trasa miała w przybliżeniu 36 km i 1400 różnicy wzniesień. Na pierwszy oraz ostatni bikeparkowy odcinek zawodnicy (oprócz kategorii e-bike) dostawali się wyciągiem orczykowym, na pozostałe odcinki trzeba było dojechać z korby. Wytyczający trasy postanowili zacząć z wysokiego C i już pierwszy odcinek był poprowadzony trasą zjazdową, na której w niedzielę miał się odbyć downhill. Riderów czekała trasa najeżona rockgardenami i skoczniami. Po pokonaniu „jedynki” zawodnicy mieli do pokonania 300 m w pionie na start oesu nr 2- trawersowanego, krętego odcinka kończącego się najeżonym ostrymi skałkami fragmentem. Niejednemu sprawił on problem i przetestował ciśnienie w oponach oraz wytrzymałość karbonu. Po chwili odpoczynku znów ten sam podjazd i kolejny mierzony odcinek, którego start był praktycznie w tym samym miejscu co poprzedniego. Znów było kręto, miejscami szybko i wąsko. Później zjazd do miasteczka festiwalowego, uzupełnienie płynów i szybki serwis, jeśli była taka potrzeba i kolejny odcinek dojazdowy. W długiej drodze na os 4 (do pokonania było ok. 500 m w pionie) wspomógł riderów dobrze zaopatrzony bufet zlokalizowany na początku podjazdu. Czwarty tego dnia odcinek był również najdłuższy i najbardziej wymagający; kto miał silną psychę i potrafił puścić heble na szybkich, niebezpiecznych singlach mógł tam wygrać zawody. Potem w przenośni i dosłownie było już tylko z górki - niewielki, niezauważalny podjazd i os5: kręta, sypka trasa poprowadzona pionowymi wąwozami plasowała dobrych technicznie zawodników w czołówce. Na ostatni odcinek znów wyciąg, a następnie znów skocznie, bandy i szybka jazda. Walka trwała do ostatniej chwili i jak to ostatnio przechodzi do tradycji, największa walka była w kategorii Masters. Ostatecznie zwyciężył tam Martin Broznan, przed Peterem Drabikiem i Romanem Kwaśnym. W elicie polska ekipa również ostro walczyła o pudło i ostatecznie Kuba Sidzina wywalczył brązowy medal, wyprzedzili go jedynie przez S. Sehnal i M. Knapec. W kategorii kobiet nie mieliśmy reprezentantki, a wśród elektryków Marcin Motyka był piąty. Marcin powetował sobie tą odległą jak na niego pozycję, startując następnego dnia w maratonie (1. miejsce) oraz w zjeździe (2. miejsce).

Zarówno w piątek, jak i sobotę po zakończeniu zawodów można było się zrelaksować odwiedzając kino plenerowe, gdzie były wyświetlane produkcje zarówno światowe, jak i lokalnych twórców. Kto miał siłę, mógł tupnąć nóżką na koncertach, które trwały do późnej nocy. Cały czas otwarte było zaplecze gastronomiczne, serwujące pyszne dania i napoje.

Jeśli chodzi o niedzielę, to została ona zdominowana przez „golinogów”. Od rana wszędzie było pełno lajkry i rozgrzewających się zawodników. Maraton był rozegrany na 3 głównych dystansach - 22, 38 i 53km, odpowiednio 754, 1328 i 1787 metrów w pionie na podjazdach. Była też wytyczona trasa dla dzieci o długości 3,6 km i 95 m deniwelacji. Organizator stworzył też kategorię dla zawodników wspomagających się prądem; e-bike’i rywalizowały oczywiście na najdłuższym dystansie. Nagrody dla zwycięzców były naprawdę wartościowe i przyzwyczajonym do bidonu i dętki za miejsce na pudle, mogło się od ich widoku zakręcić w głowie. Najszybszych obdarowano myjkami rowerowymi, trenażerami i nagrodami finansowymi, do tego super puchary, a dla najszybszego wśród wszystkich korona. Nasza redakcyjna reprezentacja również rywalizowała na średnim dystansie, jednak nie zajęła miejsc w czołówce.

Tego samego dnia, niejako w cieniu maratończyków toczyły się zmagania na trasie DH, gdzie udało się drużynie Bikeboard w osobie Tasmana zająć 3. miejsce w kategorii Super Masters.

W najbardziej widowiskowych zawodach, czyli Slopestyle’u zwyciężył Jakub Vencl, a w best tricku Peter Keiser za 720° cork. W pozostałych konkurencjach w gronie startujących było sporo polskich zawodników, a ich starty nie pozostały niezauważone. Byliśmy obecni na podium każdego dnia- w sobotę w nocnym dual slalomie 2. miejsce po ostrej walce zajął Krzysztof „Kriss” Kaczmarczyk (Canyon CLLCTV), a Piotr Krajewski był 6. Wśród kobiet 2. miejsce na pudle w dualu wywalczyła Natalia Budner (DirtItMore). Do tego w pump tracku w kategorii junior brązowy medal  zdobył Antoni Faszczeński.

Trzeba przyznać, że przy tej ilości konkurencji i zawodników, organizacja takiego przedsięwzięcia, to duże wyzwanie. Organizatorzy sprostali mu znakomicie i warto zobaczyć na własne oczy jak się robi festiwale rowerowe. Zapewne z uwagi na sponsora tytularnego - Birella, opłaty startowe nie były wysokie, większość dyscyplin kosztowała 5-20euro (tylko enduro było droższe). Pakiet, który otrzymywało się za tą niewygórowaną kwotę był naprawdę bogaty. Jeśli rejestrowaliśmy się wcześniej przez internet, przysługiwał nam dedykowany numerek z naszym imieniem i nazwiskiem oraz niższa opłaty startowa.

Znany jest już termin przyszłorocznego festiwalu - odbędzie się on w terminie 31.05-2.06.2024 r. Nie ma więc co się zastanawiać, tylko trzeba z góry rezerwować termin i w przyszłym sezonie wybrać do przepięknej Słowacji na rowerowy Dzień dziecka. My mamy festiwal w Kalnicy „na sztywno” w kalendarzu, więc jest szansa, że się spotkamy.

Pełne wyniki zawodów znajdziecie tutaj: https://sportsofttiming.sk/sk/zavod/overview/7756

Strona organizatora, gdzie zobaczycie zdjęcia z poprzednich edycji i będzie można się zapisać: https://bikefest.biker.sk/
 

Zdjęcia: Lukas Neasi 

Przypisy