Alchemia olbrzyma Yeti SB130 i Yeti SB150

Rove Story

Weź trzy części flow i dokładnie połącz je ze skalistym łomotem. Porządnie wstrząśnij w shakerze. Dorzuć wygrzanych upalnym słońcem sosnowych gałązek i serwuj w niskim fullu 29”, najlepiej smakuje z brzegiem ust obwiedzionych solą.

Mamy problemy z kontrolowaniem zachwytów, dlatego poniższy materiał, choć doskonale spełnia założenia rowestory, naszego gatunku „prozatorskiego” opisującego miejsce i rower, na którym je eksplorowaliśmy, bywa chaotyczny i egzaltowany jak młodzieńcza twórczość pryszczatego poety. Nie udało nam się zachować obiektywizmu. Sorry. Musicie wziąć to pod uwagę, czytając u nas o Olbrzymach: Poświście, Leszym, Utopcu, Czarcie, Rokitniku, Zmorze i Dopplerze, ale także dwóch legendarnych, kudłatych stworach, które teoretycznie nie istnieją, choć my mieliśmy okazję dobrze je poznać.

Wpisujące się wstęgą niekończących się zawijasów, Olbrzymy nie wydają się szczególnie wymagające kondycyjnie. Nachylenie zostało po „imbowsku” wykastrowane poniżej kilkunastu procent i tylko bardzo krótkie odcinki przekraczają tę wartość – i w zasadzie tylko tam powinno zapiec w udzie. Ale w praktyce jest całkiem inaczej. Cały czas masz ochotę przyśpieszać, bo bez względu na realny zysk wysokości, wciąż liczysz, że to jest zjazd… no, z malutkimi kawałkami, na których trzeba pedałować, żeby się rozpędzić. Efekt jest dziełem ukształtowania podjazdów w płaskie tarasy przeplatane odcinkami podjazdowymi i zjazdami. Dlatego fullfejsowcy na dużych i ciężkich endurakach będą srodze rozczarowani.

Wbrew pozorom to będzie o SB130

Skończyła się ostatnia faza podjazdowa Dopplera i pokrzykujemy ze szczęścia, bo tak nam się podoba. Panorama na Śnieżne Kotły i główny grzbiet Karkonoszy spod Sośnika w połączeniu z wijącą i podskakującą ścieżką jest tu przed wieczorem zjawiskowa. Zatrzymujemy się więc, żeby robić zdjęcia. Wtem dogania nas utyty gość w kasku full face, z kompletem nastroszonych ochraniaczy na kolanach i łokciach. Pot leje się z niego strumieniami, on sam zaś ciężko dyszy. „Teraz to już zjazd?” – marzy nasz nowy kompan. Trawersujemy już Grzybowiec i teoretycznie do Michałowic jest po poziomicy, ale zjazdem to bym tego nie nazwał. Z rozmowy wynika, że taki uzbrojony jedzie od samych Piechowic. To budzi mój podziw podszyty niezrozumieniem. Tłumaczy go tylko to, że – tak jak my – po raz pierwszy zawitał w te strony, i to grubo przed oficjalnym otwarciem. Jeszcze nie wszystko jest oznakowane tak jak należy. Nasz nowy kolega ze Szczecina ewidentnie przyjechał tu zwabiony legendą miejscówki enduro i tylko zjazdy mu w głowie. Ostatecznie puszczamy go przodem, a wtedy mój syn, biegły w wiedźmińskich opowieściach, tłumaczy mi, czym jest Doppler. Mnie kojarzy się wyłącznie z fizyką i efektem rozchodzenia się fal. Według młodszego Kędrackiego to błąd. Fizyka jest jednak nieubłagana i choć cały czas mam wrażenie, jakby trasa prowadziła w dół, to żeby sobie połechtać przysadkę, cały czas trzeba cisnąć w pedały. Yeti SB130 schizofrenicznie łączy dwie natury: zwartej trailówki, odpowiadającej na pedałowanie niewiele gorzej niż fulle XC/M, i zjazdowego pomiotu o skoku 150 mm. 
 


W tym strasznie przypomina mi Dopplera, kreaturę, która podobno potrafi się wcielić w inną,...

Artykuł jest dostępny w całości tylko dla zalogowanych użytkowników.

Jak uzyskać dostęp? Wystarczy, że założysz bezpłatne konto lub zalogujesz się.
Czeka na Ciebie pakiet inspirujących materiałow pokazowych.
Załóż bezpłatne konto Zaloguj się

Przypisy