Jedzenie w egzotycznej podróży

Musli, liofilizowany gulasz, preparaty z tauryną, napoje izotoniczne — wszystko to bez wątpienia produkty bardzo pożywne. Może nawet smaczne. Pytanie tylko, czy dostaniesz je w wiejskim sklepie typu „mydło i powidło” na głębokiej boliwijskiej prowincji. Odpowiedź brzmi: nie. Zapraszam na krótki kurs gotowania dla rowerzystów długodystansowych.

 

Podróż po Ameryce Łacińskiej rozpocząłem w Meksyku, był rok 2013. Już pierwszego dnia przyszło mi nauczyć się prostej prawdy, która miała decydować o codziennym menu przez kolejne lata wędrówki: jedz, co jest.
Przybywszy z pszenicznej Europy, w pierwszy wilgotny meksykański poranek poszedłem do sklepu po chleb. Błąd. Chleba albo nie ma, albo jest kosmicznie drogi i niesmaczny jednocześnie: gąbczasty kwadratowy blok zapakowany w grubą folię i oznaczony logotypem międzynarodowej korporacji. Jeszcze przez kilka dni miotałem się między zdziwieniem a frustracją, szukając upragnionego bochenka. Zawsze z tym samym, mizernym skutkiem.
Do kukurydzianej tortilli przyzwyczaiłem się bardzo szybko. Do dziś tęsknię za jej charakterystycznym, kwaśno-gorzkim posmakiem. I za setką innych posiłków z całego kontynentu.

 

Przekąski

Imperium tortilli rozciąga się także na Gwatemalę i Salwador, a w górzystych regionach tych krajów awokado dosłownie lecą z drzew...

Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów



Co zyskasz, kupując prenumeratę?
  • 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
  • Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
  • Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
  • ...i wiele więcej!

Przypisy