O co chodzi z tym jeżdżeniem?

Felieton

Zastanawiamy się często z kolegami, o co chodzi z tym jeżdżeniem. Kiedy tak naprawdę nam się podoba, kiedy jest tak, że „ujdzie”, a kiedy jest zupełnie do bani?

 

Najprościej jest chyba powiedzieć, kiedy jest do bani. Coś się psuje i nie da się tego naprawić, ktoś chciał Cię zepchnąć z drogi, piszczy Ci suport albo łańcuch, ktoś w grupie się pokłóci, rozładuje się Di2, coś boli i trudno komfortowo kręcić do przodu – to odbiera przyjemność z jazdy. Trudno sobie wyobrazić, że poszła kłótnia, a i tak jest super. Trudno jechać, gdy coś boli. Nieprzyjemnie jest, gdy ktoś na drodze naraził innych na niebezpieczeństwo. Ale najgorsze ze wszystkiego jest zmęczenie. Przy zmęczeniu nic nie idzie tak, jak powinno. Ani na szosie, ani w MTB. Jedzie się wolno, popełnia się błędy, drażni nawierzchnia, irytuje wiatr, w terenie nie ma płynności, są za to „drewniane” ruchy i głowa, która mówi „nie da się”, na szosie zupełnie gubi się prędkość i wpada się we wszystkie dziury, które są za szybkie, by je ominąć. Kiedy jest się zmęczonym – do bani jest niemal zawsze!


A kiedy jest świetnie? Wiadomo: wtedy, gdy dzieje się przygoda! Gdy są pagórki i widoki. Gdy znajdujesz nową supertrasę. Gdy noga podaje, a rower działa bez zarzutu. Gdy gubisz się w lesie, walczysz z terenem, a w drodze na szczyt odkrywasz ledwo widoczną wąską ścieżkę. Jazdy singlem nie da się porównać do niczego innego! I nie chodzi o jazdę po wygrabionych singlach centrów ścieżkowych, na których roi się od niedzielnych rowerzystów.

 

Chodzi o coś nieodkrytego, dzikiego, przeciskającego się przez gęstwinę paproci (czy kosodrzewiny); coś, co może zaskoczyć cię kamiennym dropem o niewygładzonej krawędzi lub skończyć równie nagle, jak się zaczęło. Taka jazda to bombardowanie mózgu doznaniami. Wyostrzone do granic możliwości zmysły kontrolują tylko niewielki, ale bardzo szybki fragment rzeczywistości dookoła Twojego roweru. Korzeń, chrzęst luźnych kamieni, trzask gałęzi, dotyk chłodnej wilgotnej trawy, krople rosy spływające po goleni aż do skarpet, aż do butów, zakręt, drop, uślizg, wyratowanie przedniego koła, palce delikatnie muskają dźwignie hamulców, stopy uderzają w pedały, ciało płynie, tętno skacze i stabilizuje się, jesteś skupiony, wyluzowany, niepomny niczego poza samą jazdą. Flow! Wtedy masz swój dzień! 

 


Przepływ (ang. flow, inaczej doznanie uniesienia, uskrzydlenie) – pojęcie z pogranicza psychologii pozytywnej i psychologii motywacji. Twórcą koncepcji jest Mihály Csíkszentmihályi, według którego flow to stan między satysfakcją a euforią, wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności. (źródło Wikipedia)

Przypisy