W rozmowie, którą przeprowadziłem z Janem Karpielem, tłumaczy on powód takiej, a nie innej ścieżki rozwoju marki. Ciekawe wydaje mi się to, czy aby coraz większa specjalizacja przekreśliła szanse Karpiela na uczestnictwo w globalnym sukcesie MTB? Od 1994 roku rozwijał on swoje konstrukcje, poczynając od VRS-a. Zdecydowanie wyprzedzał swoje czasy, jeśli chodzi o sposób użycia i zastosowane innowacyjne rozwiązania, jak oszołamiająca wartość skoku, możliwości regulacyjne, czy kinematyka zawieszenia.
Z właściwym widelcem byłby perfekcyjną endurówką dekady przed tym, gdy nazwa ta ugruntowała swoją pozycję w świecie rowerów. W szczytowym okresie popularności Jan Karpiel powołał do życia Apocalypse, rower, który w mojej ocenie był już wynaturzeniem i ślepym zaułkiem na drodze ewolucji MTB. Okazało się, że większa demokratyzacja sprzętu oraz budowa tras rowerowych zmieniły wektory rozwoju roweru górskiego, choć jak to widać także w teście najnowszego Armageddona, koniec końców wciąż jaramy się wielką przestrzenią, lotem i sztuczkami cyrkowców. Żywotność tego fenomenu potwierdzają takie wydarzenia, jak #festsessionspolska czy opisany przez Anię Tkocz i zilustrowany zjawiskowymi zdjęciami Darkfest 2022.
Przygotowanie artykułu o Janie Karpielu zmusiło nas do realizacji zadań, od których odwykliśmy. Przede wszystkim – w czasach, kiedy wykuwał on swoją historię, nie było fotografii cyfrowej, dlatego Jan przyniósł nam stertę diapozytywów, czyli slajdów. Jak ugryźć fotoedycję z takich artefaktów? Wprawdzie stół do wyświetlania przeźroczy zaginął gdzieś dwie przeprowadzki temu, ale na pamiątkę zostawiłem sobie lupkę. Zdjąłem ją z szafy i odkurzyłem, bo gest rozwierania kciuka i palca wskazującego nie pozwalał dostrzec szczegółów.
Z dużym zdziwieniem przyjąłem też fakt, że nasz grafik dekady temu pozbył się skanera do slajdów. Poszukiwania wykryły specjalistyczne studio na terenie nowoczesnego jak cholera kampusu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dysponowało ono bestią, która była w stanie zapisać cyfrowo przeźrocza w zabójczej rozdzielczości. Jej właściciel jednak był zajęty głównie oprawą tony prac magisterskich donoszonych przez studentów. W pierwszej chwili taka ilość papieru i bindownic zastanowiła mnie i nakazała zadać pytanie o innowacyjność polskiej nauki, ale druga myśl naprowadziła mnie na konstatację, jak potężny jest wynalazek Gutenberga, co upewniło mnie w tym, że jako czasopismo drukowane wciąż jesteśmy po właściwej stronie.
Mimo dobrego nastroju zostałem zmuszony do szukania skanera mniej naukowo przygniecionego. I znalazłem! Studio fotografii cyfrowej w zabytkowej dzielnicy Krakowa znajdowało się dosłownie trzy minuty spacerem od miejsca, gdzie stoi kamienica, w której murach powołaliśmy do istnienia pierwszy numer „bikeBoardu”. Nostalgia starego boomera? Otóż nie tylko, całe poszukiwania zrealizowałem przy pomocy nowoczesnych rozwiązań technologii, bezprzewodowo i przy pomocy telefonu, co więcej, całe miasto objechałem, korzystając z pomocy roweru Canyon Precede:ON wspomaganego elektrycznie.
Rozzuchwalony tym sukcesem postanowiłem pociągnąć moją nostalgiczną podróż o jeden krok dalej i pojechać na nieodległy dworzec PKP, żeby kupić międzynarodowy bilet na InterCity. Po co? Zapytacie, od czego są wszak aplikacje i zakupy przez internet? Otóż wyjaśnię Wam, że bilet na podróż do Czech dla siebie mogę bez problemu zakupić przez internet, jednak biletu na rower już nie. Wpadłem na genialny pomysł, że tę zachciankę zrealizuję analogowo. I wszystko byłoby kapitalnie, gdyby nie fakt, że zapomniałem już, jak wygląda analogowa kolejka na dworcu PKP. W przededniu wakacji na dworcu kłębiły się tłumy, więc bez cienia nostalgii bilet na podróż InterCity kupię normalnie, to znaczy jak Pan Bóg przykazał, przez internet. A za rower zapłacę u konduktora, jak za starych dobrych czasów. Dam znać, jak mi poszło.