Obserwując Puchar Świata XCO w Leogangu, zastanawiałem się, dlaczego w męskim ściganiu Polacy klasyfikują się tak daleko. Przecież z tak dużej populacji jak nasza można odsiać wybitnych sportowców, bo nie wszyscy utalentowani chłopcy grają w piłkę nożną. Choć nie potrzeba geniusza, żeby dojść do wniosku, że w piłę grać się najbardziej opłaca i to na poziomie uniemożliwiającym wyjście z grupy. Naszym kolarzom nie brakuje ani energii, ani determinacji. Skończyły się czasy wyjazdów nyską i gotowania makaronu na parkingu, rowerów nie skręca się drutem i nie wyszukuje opon w śmietnikach wozów technicznych. Mimo to dalej zamykamy się gdzieś w drugiej połowie stawki i oprócz kilku przypadków nie prezentujemy się na przedzie w ważnych wyścigów MTB.
Kiedy obserwuje się moc pierwszych i najszybszych, można odnieść wrażenie, że ogląda się produkcje Marvela. To naprawdę są superbohaterowie, a ich moc uskrzydla kibiców. Przekaz telewizyjny pozwala doskonale śledzić przebieg wyścigu i przetasowania, całkowicie ginie jednak trudno uchwytne poczucie uczestniczenia w krzesaniu sił całkiem niepojętych i zbliżonych do jakichś przedwiecznych rytuałów dla półbogów. Kibice w Leogangu byli dość mocno wyselekcjonowani. Większość z nich to kolarze oraz kolarki i doskonale zdawali sobie sprawę, jak wielkim wysiłkiem jest okupione stworzenie wrażenia lekkości jazdy. Zebrani na zewnątrz taśm byli lepszymi lub gorszymi kolarzami górskimi: młodzież aspirująca do elity pucharu świata, byli kolarze MTB tworzący kadrę trenerską czy techniczną, fani ścigający się amatorsko, obiektywnie potrafili ocenić, jak sami prezentowaliby się w porównaniu. Kolejną z warstw tego wydarzenia była różnica poziomów pomiędzy pierwszą dziesiątką a kolejnymi, to bardzo nachalnie rzuca się w oczy. „Ogony” zdejmowane dublami czołówki sprawiają wrażenie czołgania się, choć dobrze wiemy, że reprezentanci uczestniczący w pucharze świata są tam, bo wcześniej zmiażdżyli lokalną śmietankę.
Foto Pauline Ballet A.S.O.
W Leogangu miało miejsce jeszcze jedno: na starcie zabrakło liderów klasyfikacji. Jeden z nich postanowił sprawdzić się wśród najlepszych kolarzy Ziemi. W efekcie Mathieu van der Poel przez tydzień jechał w żółtej koszulce! W tym czasie grał na nosie pretendentom do zwycięstwa i całej reszcie harcowników. Marzący o złotym medalu w Tokio kolarz MTB był najlepszy na całym globie, bo nikt nie był w stanie odebrać mu tego wyróżnienia w najważniejszej klasyfikacji, najważniejszego wyścigu świata. W ten sposób pokazał, że MTB to nie jest niszowy sport dla przegrywów, którzy nie potrafią nic osiągnąć w „prawdziwym kolarstwie”. Udowadniał, że kolarstwo górskie ma sportowców na poziomie globalnym. Choć osobiście wolałbym widzieć naszych bliżej czołówki, to postawa Holendra zmienia perspektywę i nawet dubeltowe duble wyglądają nieco lepiej.
Foto otwierające Miłosz Kędracki