Targi wczoraj i dziś

Felieton

Pamiętam jeszcze targi organizowane praktycznie w centrum Friedrichshaffen. W dawnych halach. Były małe, ciasne i szalone. Targi i hale.

Cud, że w panującym na nich zgiełku udawało się wyłowić istotne nowości i historie warte publikacji. Jedną z ciekawostek tamtych czasów były tony papieru, jaki gromadziliśmy skrzętnie w bagażnikach aut, którymi się tu przyjeżdżaliśmy, parokrotnie okazując paszporty. Zbieraliśmy te katalogi z pieczołowitością i szukaliśmy w nich objawienia. Dziesiątki kilogramów papieru. Były niezbędne, ponieważ tylko największe firmy zgromadzone w największych halach miały stoiska na takiej przestrzeni, żeby uzyskany dystans do obiektu pozwalał go obejrzeć i zainspirować do oceny. Reszta „tałatajstwa”, czyli mniejsze marki, które zamiast budżetu na powierzchnię wystawienniczą miały pomysł, koncepcję i ciekawy produkt, tłoczyły się w wąskich korytarzach, na zalanych wodą parkingach w ciemnych namiotach gastronomicznych i dawnych halach produkcyjnych, w których zrobienie przyzwoitych zdjęć graniczyło z cudem. Przeniesienie się na tereny tzw. Neue Messe było przełomem kopernikańskim i ogromnie wpłynęło nie tylko na rozwój samych targów, ale śmiało można powiedzieć, że i całej branży rowerowej w Europie. Friedrichshaffen stało się forum i mekką, do której raz w roku należało przybyć, dokonać kilku rytualnych obejść stoisk, przywitać się z możnymi tego świata, porozmawiać z licznymi guru, poprosić o autograf mistrzów i mistrzyń oraz celebrytów tego światka. Niemcy co roku dodawali kolejne hale, a frekwencja rekordowo rosła. Na targi najpierw jeździliśmy we dwóch, potem trzech, żeby w szczytowym okresie doliczyć się sześciu czy siedmiu osób na stanie delegacji. Ale ilość informacji, jaką trzeba było przyjąć, zaczęła przekraczać możliwości percepcyjne naszego zespołu. Światowa konkurencja przywoziła jeszcze liczniejsze zespoły riserczerów i panowało totalne szaleństwo. Biuro prasowe pękało w szwach, przeurocze kelnerki dwoiły się i troiły, żeby nas napoić i nakarmić, a i tak fotografowie i reporterzy wyglądali jak zombie w transie. Żeby nadążyć, po halach dosłownie trzeba było biegać, a ponieważ zbiegło się to z powstaniem technologii zliczającej kroki, wiemy, że uzyskiwane wyniki były godne maratonu. Pamiętam, że żeby załatwić wszystko, na co najmniej dwóch edycjach Eurobike’u przemieszczałem się hulajnogą. Stoiska kusiły teatralnością i scenografią, kuso ubranymi hostessami, poczęstunkami, alkoholem. Ale na szczęście także merytoryczną obsługą, ciekawymi pomysłami fanatyków, prezentacjami wyznawców i apostołów różnych epokowych wynalazków. 

Na naszych oczach rowery stawały się istotnym elementem popkultury, w którym pławią się gwiazdy, ale też kreuje się trendy pod dyktando przemysłu, a ciekawe ko...

Artykuł jest dostępny w całości tylko dla zalogowanych użytkowników.

Jak uzyskać dostęp? Wystarczy, że założysz bezpłatne konto lub zalogujesz się.
Czeka na Ciebie pakiet inspirujących materiałow pokazowych.
Załóż bezpłatne konto Zaloguj się

Przypisy