W 2010 roku Jens Voigt (facet od Shut Up Legs i spektakularnych ucieczek) podczas Tour de France na przedostatnim górskim etapie wypada na zjeździe z trasy, niszczy rower i sam doznaje poważnych obrażeń. Opatrzony przez lekarzy, orientuje się, że nikt z jego teamu po niego nie wróci (by dać mu drugi rower), gdyż wszyscy pracują na jadącego w żółtej koszulce Andy’ego Schlecka. Pożycza młodzieżowy rower od mijającego go samochodu powracającego z lokalnych zawodów i przez 15 kilometrów goni peleton, aż od momentu, gdy w końcu trafia na policjanta, którego misją było przekazanie mu roweru pozostawionego dla niego przez team. Do mety jedzie zabezpieczany przez „ogon” eskortujący z kolei Marka Cavendisha (dla którego góry nie są ulubionym polem rywalizacji), by ten zachował możliwość walki o zwycięstwo na Polach Elizejskich kilka dni później.
To była komiczna sytuacja, dwumetrowy facet w potarganych ciuchach jedzie w Tour de France na żółtym dziecięcym rowerze. Spytałam o to Jensa podczas wywiadu, czy też go to śmieszyło.
Nie – odpowiedział – Wszystko strasznie mnie bolało. Zrobiło mi się głupio, bo dotarło do mnie, jak daleko tak naprawdę jesteśmy od naszych idoli. Zapewniają nam rozrywkę. I tyle. Ich osobiste tragedie nas nie obchodzą, może nawet psują nam zabawę.
Ale Jens mówił dalej… Mark Renshaw, Bernhard Eisel, Bert Grabsch ciągnący do mety Cavendisha z teamu HTC czekają na Voigta po każdym zjeździe, którego on z powodu obrażeń nie jest w stanie pokonać tak szybko jak oni. Są z różnych teamów, nikt nikomu nie jest niczego winien, co więcej: dyrektor sportowy HTC wrzeszczy z wściekłości przez radio, a oni czekają. Ta czwórka pokazała tego dnia najwyższą sportową klasę, jakiej doświadczyłem w czasie całej mojej kariery. Uratowali mnie! I nie zrobili tego dla kibiców ani dla kamer, ponieważ kamer już wtedy nie było na trasie. Zrobili to, ponieważ należało tak zrobić.
Wiecie, dlaczego dzieci lubią dorosłych? Nie za prezenty, ale za to, jak się przy nich czują. Po tych wszystkich latach oglądania kolarstwa w Eurosporcie wiem, za co lubię poszczególnych kolarzy. Na pewno nie za zwycięstwo w Tour de France! Wiem też, za co niektórych nie lubię. Na pewno nie za odpadanie z peletonu. Marka Cavendisha lubię za opowiadanie, jak bardzo czasem nienawidzi wielkich tourów, jak bardzo ma dość kolejnych podobnych do siebie hoteli, i jak przy tych wszystkich przeprowadzkach i narastającym z każdym dniem zmęczeniu można pomylić drzwi szafy z drzwiami do toalety! I za to, że ze wzruszenia potrafi się zwyczajnie popłakać.