A potem człowiek wpada na takie Bryksy Cross w Gościęcinie albo na Owocowy Przełaj i widzi ten szał! Miejsca „pośrodku niczego” i mnóstwo ludzi na starcie. Setki osób przy taśmach; w czapkach, z czerwonymi nosami, w rękawiczkach i szalikach. Są dzieciaki, ale są i mastersi. Nie wszędzie jest tak, jak tam, ale ten sport nie jest fikcją. Zdają się uprawiać go wszyscy, którzy sięgali kiedykolwiek po podium w cross-country i w maratonach… prawie wszyscy. „Nieee!” – widzę niemal uśmiech Mai Włoszczowskiej i słyszę ton głosu, kiedy to powtarza zapytana o przełaje. „Za zimno!”.
45 minut ognia. W nogach. W płucach. W głowie. Pistolet, którego wystrzał jest często cichszy niż wybuch odpustowej petardy i ułamki sekundy po nim mózg wchodzi na najwyższy poziom skupienia. Obraca się wpięta w pedał noga, rower rusza, druga noga odrywa się od ziemi i precyzyjnie wstrzeliwuje się blok drugiego pedału. Nie ma miejsca na błąd. Nie ma miejsca choćby na odrobinę zawahania się. To musi wyjść za pierwszym razem. Jeśli nie wyjdzie, oni będą już przed Tobą i Ci uciekną. O długość koła, długość roweru, o 10 metrów. Za dużo, żebyś mógł sobie na to pozwolić, więc skup się! Nogi uderzają w pedały, ciało pracuje, ramiona prowadzą kierownicę, oddech dudni i świszczy. To walka, którą toczą Twoje emocje i ciało – nerwowość, którą zdusić może tylko niepohamowana radość z tego, że to robisz. Jeśli ta radość wygra, jeśli potrafisz, mistrzu Zen, sprawić, że spokój wygra z pośpiechem – będziesz chciał znów to przeżywać. Więc trenuj i nie bój się chłodu – nikt jeszcze nie zmarzł w czasie przełajowego wyścigu!