Z tych bikepackingowych obowiązków próbujemy się wywiązać na niewielkim parkingu w Szczawnicy. Gdy nam się to udaje, o samochód opierają się trzy gravele z wzorowo przytroczonym bagażem, przygotowane do czterodniowej podróży przez jeden z najpiękniejszych zakątków Polski. Z plecaków wystają nam wiosła, co jednoznacznie dowodzi, że do czekającej nas przygody przygotowaliśmy się nad wyraz dobrze. Przez najbliższe dni każda ścieżka, droga, dróżka, każde jezioro lub każda rzeka miała być naszym placem zabaw.
Górujące nad dachami domów szczyty Pienin nikły w nisko wiszących chmurach zwiastujących deszcz. Ta perspektywa dopingowała nas, aby dostać się dzisiaj jak najwyżej i by we mgle nie widzieć ciężkich chmur. Mostkiem przerzuconym nad niewielkim dopływem Dunajca opuszczamy Szczawnicę. Droga szybko wciąga nas w las i wpycha coraz wyżej. Na grani wyznaczającej granicę polsko-słowacką perspektywa deszczu, która tak nas martwiła, została rozwiana przez wiatr. Zimny i porywisty r...