Przykro było patrzeć na twarz Cavendisha na mecie wyścigu Gandawa-Wevelgem, rozgrywanego nietypowo w październiku 2020 roku. Cav ukończył imprezę na 74. miejscu. Po przekroczeniu linii mety na jego twarzy malowała się rozpacz.
– To był prawdopodobnie mój ostatni wyścig w karierze – rzucił mimochodem, właściwie nie wiadomo do kogo. Z nielicznymi z powodu pandemicznych obostrzeń mediami rozmawiać nie chciał, bo i nie było o czym. Od dłuższego czasu dla większości obserwatorów kolarstwa było jasne, że czas Marka Cavendisha przeminął. Przyszedł czas na pożegnanie, a jesienna słota czyniła je jeszcze bardziej przygnębiającym.
Zresztą rzucone wówczas w desperacji słowa zdawały się nie mieć wielkiej wartości nawet dla ich autora. Zaledwie kilka dni później stanął na starcie Scheldeprijs, a potem w monumencie Dookoła Flandrii i klasyku z Brugii do De Panne. Dwóch ostatnich nie skończył, w Scheldeprijs dojechał na metę pod koniec stawki. Nazwisko Cavendish wciąż elektryzowało media i fanów na całym świecie, ale tym razem raczej jako symbol smutnego końca kariery.
Rachunek prawdopodobieństwa
Pełne goryczy słowa o odwieszeniu roweru na kołek usłyszał jednak Patrick Lefevere, charyzmatyczny menedżer ekipy Deceuninck-Quick Step. Zapowiedział, że uczyni wszystko, by byłemu mistrzowi świata umożliwić godne pożegnanie ze sportem, któremu dał tak wiele osiągnięć.
Trudno powiedzieć, czy kierowała nim rzeczywista troska o dobre samopoczucie 35-letniego kolarza, czy raczej chłodna kalkulacja, że w blasku upadającej gwiazdy wciąż jeszcze można się nieco ogrzać. Wszak Lefevere, któremu z jednej strony trudno zarzucić, że nie ma „nosa” do znajdowania i szlifowania diamentów, z drugiej niemal każdego roku rozgrywa podobną dramę w poszukiwaniu sponsora. Ostatecznie zawsze udaje mu się nawiązać owocną współpracę, ale już niemal rytualne darcie szat związane z tym procesem...