Jednak moje koleżanki i koledzy redakcyjni potraktowali to niezwykle poważnie. Ponieważ to, że jest ich coraz mniej nie oznacza, że wyszły z mody. Wręcz przeciwnie, chęć do posiadania roweru na stalowej ramie wzrasta. No to siedzę i piszę.
Nie, nie jestem fanem stali
Na własnej skórze przećwiczyłem cały cykl obrazujący zainteresowanie ramami stalowymi. Ale nie jaram się nimi dla samej obecności atomów żelaza, bo uważam rower za produkt ściśle użytkowy. W moim przypadku szybka jazda na rowerze wywołuje poczucie szczęścia. Samo patrzenie na rower mnie nie kręci.
Zaczynałem jeździć w czasach, w których aluminiowe ramy praktycznie nie istniały. Pragnę przypomnieć, że jeszcze 30–40 lat temu peleton ścigał się wyłącznie na ramach stalowych! Dopiero Gary Klein wraz z zespołem badaczy z MIT wpadli na pomysł innego kształtowania aluminium, co w ostatniej pięciolatce XX wieku zapoczątkowało schyłek stalowych ram. Zdążyłem zatem jeździć na górskawym ATB od Peugeota z ramą na Reynoldsie. Na koncie miałem też zakup wyglądającego jak ówczesny rasowy aluścigacz Cycle Pro. Miał tragicznie ciężką stalową ramę z rur hi-ten. Ciężar brał się ze średnicy rur, które miały przypominać aluminiowe, tak zwane „oversize”.
Szwedzkie nieszczęście zamieniłem na Gianta Bronco z ramą o trzykrotnie cieniowanych rurach cro-mo. I był to doprawdy boski rower. W tamtych czasach jeździł dużo lepiej niż najlepsze aluminiowe. Porównywałem go wtedy z Kleinem Rascalem, a nawet mamiącym mnie swoją obłędną lekkością i grubością rur modelem Klein Adroit. Pierwszy z Kleinów miał pięknie malowaną ramę z konwencjonalnych wówczas rur aluminio...