Na miesiąc przed triathlonem Ocean Lava w Bydgoszczy dostałem luźną propozycję, żeby wystartować. Całkiem sporo czasu zajęło mi podjęcie decyzji, czy w ogóle brać udział w tak szalonym projekcie jakim jest pełny Ironman (3,8 km pływanie, 180 km rower, 42 km bieg) gdyż czasu mało, a jeszcze nigdy nie przebiegłem odcinka dłuższego niż 21 km. W końcu decyzja zapadła: raz się żyje - jadę! Pomiędzy pracą a domem w ciągu 3 tygodni udało mi się zrobić kilka treningów, ale bardziej skupiłem się na mentalnym przygotowaniu i jak najlepszej regeneracji, żeby zebrać siły oraz przygotować organizm do kilkunastu godzin wysiłku.
W Bydgoszczy, w piątek na dzień przed zawodami, zmęczyło mnie samo wprowadzenie sprzętu do stref zmian. Termometr pokazywał 34 stopnie Celsjusza... postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby zdrowo dotrzeć do mety, więc jeśli będę czuć, że to doświadczenie przekracza zdecydowanie granice rozsądku, to zejdę z trasy. Bez wstydu.
Dzień startu: czysta głowa, lekko pochmurne niebo. Woda ciepła. Jest pięknie, jestem uśmiechnięty, a wokół mnie ludzie, którzy czują pewnie to co ja. I pewnie poszukujący tego samego: tempa, prędkości, oddechu, bojek... wolności i szczęścia.
4 pętle w wodzie minęły jak sen, nawigacja dzięki wielkim bojkom była banalna, a sznur zawodników tak się rozciągnął, że w ogóle nie było pralki. Czas na rower: malownicza, przeważnie płaska trasa, 4,5 pętli na naprawdę dobrym asfalcie. Na drugim kółku wiatr, chmury i zbawienny deszcz, który z jednej strony spowodował, że było trochę ślisko, ale za to temperatura spadła do naprawdę znośnej. Mimo to piję dużo, wiem, że jeśli się odwodnię, to nigdy nie ukończę tych zawodów. To nie sprint, ani olimpijka... jeszcze zdążę się zmęczyć.
W dobrym odżywianiu wybitnie pomagają bufety - jest wszystko: woda, izotoniki, banany, żele i batony. Bajka! Można frunąć i skupiać się tylko na równej kadencji.
Ostatnia część: bieg. 6 siedmiokilometrowych, deszczowych pętli głównie w parku i z kółkiem na stadionie. Trasa fajna, płaska, nieco urozmaicona - co wpływa na to, że się nie nudzi. Znowu: masa bufetów obsługiwana przez fantastycznych wolontariuszy, którzy na wyrywki pomagają, dopingują i biją brawo. To naprawdę pcha do przodu. Wbiegam na metę słysząc jak prowadzący ryczy z głośników: "JESTEŚ CZŁOWIEKIEM Z ŻELAZA!!!". Coś pięknego.
Mój czas? 12 godzin 22 minuty i jakieś tam sekundy - patrząc na jakość moich przygotowań i to, że nie potrafię biegać... To, że jest to mój debiut zarówno na IM jak i pierwszy maraton w życiu... jestem szczęśliwy.
I teraz chciałbym moją opowieść podsumować, podziękować i coś wyróżnić:
Ocean Lava Triathlon jest rewelacyjnie zorganizowaną imprezą. Serio. Atmosfera wprost idealna. Obsługa na najwyższym poziomie: wolontariusze i prowadzący byli tak fantastyczni, że powiedziałem im, że aż przyjemnie jest wśród nich cierpieć.
Dziękuję jeszcze raz wszystkim za umożliwienie mi tego startu, przede wszystkim organizatorowi i mojej rodzinie oraz przyjaciołom.
I wyróżnienie: Z pełnym podziwem chylę czoła przed bohaterami, którzy startowali wraz z osobami niepełnosprawnymi: Michał Klafetka i Łukasz Malaczewski jesteście ludźmi, którzy mają mój pełny szacunek. Jesteście nie z żelaza, ale z diamentu!
Na koniec małe podsumowanie, które mam nadzieję wystarczy, żeby przekonać każdego, który marzy, ale się waha: Ocean Lava jest imprezą, na którą postanowiłem wracać, bo warto!