Witamy ponownie!
Po moich podróżach w latach 2007–2010 jest to moja piąta wizyta w Bhutanie. Podczas mojej pierwszej wizyty kraj był wciąż świeży i dziewiczy: telewizja i internet zostały wprowadzone zaledwie osiem lat wcześniej. Król Bhutanu dołożył wszelkich starań, by ochronić swój mały naród przed zachodnimi wpływami. Pamiętam, że moja wiza z października 2007 roku nosiła numer 20 244.
W ciągu roku królestwo odwiedzało tylu turystów, ilu Disneyland w Kalifornii odwiedza rano.
Liczba turystów nigdy nie była ograniczona przez limity, ale przez opłatę za zrównoważony rozwój pobieraną od każdego gościa dziennie. W porównaniu z Nepalem wycieczka do Bhutanu jest znacznie droższa, a przez to bardziej ekskluzywna. Hotele w tamtych czasach były czyste, ale raczej z podstawowym wyposażeniem. Wi-Fi? Zapomnij! Nawet jazda po krętych, wyboistych drogach była wielką przygodą. Nagrodą była faktyczna ekskluzywność zabytków i klasztorów oraz niesamowita otwartość i przyjazne nastawienie. Często podróżowałem zupełnie sam z moim przewodnikiem i kierowcą. Nigdzie nie było widać rowerzystów ani motocyklistów.
Nie mogłem sobie wyobrazić powrotu prawie 20 lat później, z zupełnie inną misją: poszukiwaniem królewskich szlaków! Tom przybył do stolicy, Thimphu, dzień przede mną. Od czasu naszej rozmowy telefonicznej nawiązał kontakt z lokalną sceną rowerową za pośrednictwem Instagrama.
Z poprzednich projektów wiemy, że „trzymaj się tylnego koła miejscowego, a znajdziesz najlepsze szlaki w okolicy”. Nasza początkowa niepewność co do znalezienia odpowiedniego bhutańskiego odpowiednika Toma szybko zniknę...