W swoim najnowszym projekcie Tom Öhler skupił się raczej na przyjemności niż na czystej wydajności. Jeżdżąc na elektrycznym rowerze górskim, ustanowił nowy rekord świata certyfikowany przez RID, zdobywając 15 szczytów górskich w ciągu zaledwie jednego dnia. W tym przypadku nie chodziło o szybkość, ale o pogoń za ostatecznym „momentem na szczycie” – czystą radością z natury i jazdy.
Po 14 godzinach, 102 kilometrach i 5550 metrach wspinaczki nie tylko świętował osobiste osiągnięcie, lecz także ustanowił imponujący rekord świata.
Autor: Martin Bissig
.
Małe królestwo Bhutanu, położone w Himalajach między Indiami a Chinami, owiane jest wieloma mitami. Mówi się, że wizy wjazdowe są celowo ograniczane. Mieszkańcy Bhutanu są często uważani za najszczęśliwszych, ponieważ ich rząd przedkłada Szczęście Narodowe Brutto nad Produkt Krajowy Brutto. Uważa się, że słynny klasztor Taktsang został założony w miejscu, w którym guru wylądował na grzbiecie tygrysicy w VIII wieku. I tak kraj jest ozdobiony rzucającymi się w oczy symbolami fallicznymi, widocznymi wszędzie jako murale lub rzeźby. Pewnego dnia, jakby na przekór legendom, zadzwonił mój przyjaciel Tom Öhler. „Słyszałem, że książę Bhutanu jest zapalonym rowerzystą górskim, który sam buduje szlaki. Byłeś tam kilka razy. Sprawdźmy to”. Doskonały powód, by ponownie odwiedzić Bhutan i poznać mity z pierwszej ręki.
Szum klimatyzatorów pompujących wibrująco zimne powietrze wprost w rozpaloną pustynię przypomina nam, gdzie jesteśmy. Bezpiecznie oddzieleni od słońca płóciennym zadaszeniem delektujemy się bezkofeinowym latte na sojowym mleku i pochłaniamy drugi kawałek carrot cake’a. Zimna bryza raz na jakiś czas owiewa nasze plecy, po czym znika, pozwalając wrzącemu powietrzu zaopiekować się naszą gęsią skórką. To idealnie oddaje bogactwo Arabii Saudyjskiej: tu wszystko jest możliwe. Bez względu na koszty, zdrowy rozsądek czy koncepcję zrównoważonego rozwoju – dla przeciętnego Europejczyka to obraz niepokojąco ekscytujący.
Patrzy na nas z odrobiną pobłażliwości, mówi ze spokojem, a ja mimo to cały się trzęsę: Żeby przetrwać w buszu, musicie znać kilka zasad. W przypadku ataku słonia łapiecie rowery za górną rurę, robicie w tył zwrot i spieprzacie z całej pety w przeciwnym kierunku. Ja w tym czasie robię na ziemi kreskę gazem pieprzowym. Jeśli spotkamy nerwowego bawoła, czegokolwiek byście w tym czasie nie robili, zatrzymujecie się w miejscu i nie ruszacie się. Jak macie w pobliżu jakieś drzewo, to wiecie, co robić.
„Za chwilę będzie z góry” – rzuca w naszą stronę jakiś rozentuzjazmowany turysta. Tętno mam na tyle wysokie, że trudno się znacząco uśmiechnąć, ale generuję jakiś uśmiechopodobny grymas, bo niby czemu miałabym być niemiła – człowiek chce dobrze. Każdy, kto jeździ po górach, wie jednak, że z góry wcale nie jest łatwiej. A czasem nie jest nawet dużo szybciej.
Oddech stał się ciężki, jakbym wspinał się przygnieciony głazem. Od wielu godzin walczymy w ciemnościach, usiłując pokonać stromą, pokrytą lodem ścianę, trzymając się kurczowo napiętych jak struny lin. Nasze raki wydają się jedynie delikatnie ranić skały, nie dając właściwie żadnego oparcia dla stóp. Na wysokości 5500 m n.p.m. ma się wrażenie, że płuca za chwilę staną w płomieniach, po każdym kroku potrzebujemy przerwy, żeby wziąć oddech, a potem kolejny. Nasze rowery przytroczone do plecaków zwiększyły ich ciężar do ponad 20 kilogramów. Już sama wędrówka jest wystarczająco wyczerpująca, lecz ciężar obciążenia i walka o równowagę czynią z niej prawdziwą batalię. Wciąż nie porzuciliśmy jednak nadziei, że uda nam się pokonać największą przeszkodę na naszej drodze – przełącz Gondogoro La.
Inkowie czcili góry jako chroniące bóstwa. Tych „Strażników Doliny” w inkaskim języku z rodziny keczua nazywano Apu Wamani. Ambitny projekt rowerowy w Chile – próba przemierzenia pięciu gór z tej grupy na rowerze – służył zwiększeniu świadomości historii ludzi, których już nie ma. Przyjąłem zaproszenie na zdobycie ostatniej wielkiej góry z tej wieloletniej wyprawy.
Inkowie czcili góry jako chroniące bóstwa. Tych „Strażników Doliny” w inkaskim języku z rodziny keczua nazywano Apu Wamani. Ambitny projekt rowerowy w Chile – próba przemierzenia pięciu gór z tej grupy na rowerze – służył zwiększeniu świadomości historii ludzi, których już nie ma. Przyjąłem zaproszenie na zdobycie ostatniej wielkiej góry z tej wieloletniej wyprawy.