Kulturalni ludzie podobno o pieniądzach nie rozmawiają. Chyba że są to czyjeś pieniądze albo ktoś ma ich za dużo, wtedy dyskusja wre, aż miło. Miniony rok sprawił jednak, że debata o ograniczeniach budżetowych dla ekip, niektórych podobno „zbyt bogatych”, musiała ustąpić pola rozmowie o sprawach podstawowych: o przetrwaniu. Gliniane nogi, na których od przeszło stu lat oparte jest kolarstwo, w obliczu pandemii okazały się bowiem wyjątkowo kruche.
W dużym stopniu na własne życzenie. Ryzyko związane z tkwieniem w dotychczasowym modelu było przecież władzom dyscypliny znane od dawna. Ba! Pojawiły się nawet próby jego zmiany, ale Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) do spółki z organizatorami największych wyścigów skutecznie się dotąd przed rewolucjami broniły. A rok 2020, chociaż ukazał w pełnej krasie wszystkie tego modelu niedostatki, paradoksalnie dodatkowo tę patologiczną sytuację wzmocnił.
Gdzie zatem leży źródło problemów tak wielu drużyn? Dlaczego jeden z najłatwiej dostępnych sportów, z relatywnie niską – mogłoby się wydawać – barierą wejścia, jest jednocześnie w swojej strukturze tak niestabilny? Na czym polega to wewnętrzne rozdarcie?
Sport za darmo
Niewiele jest w świecie sportu dyscyplin dostępnych dla widzów niemal całkowicie bezpłatnie. Wśród sportów uprawianych zawodowo odpowiednik właściwie nie istnieje. W pewnym sensie można by postawić za przykład biegi uliczne, bo za ich oglądanie istotnie publiczność nie płaci, ale ich model biznesowy oparty jest w dużym stopniu na opłatach od uczestników imprez amatorskich, organizowanych w tym samym miejscu i czasie dla niemal nieograniczonej liczby uczestników.
W pozbawionym wpływów ze sprzedaży biletów kolarstwie zdarz...