Ile osób, tyle opowieści o tym, jak, kto, gdzie i w jakim wieku nauczył jeździć się na rowerze. Nauka czasami była trudna, bo często rower był starszego brata, za duży, kierownica była za szeroka, a siodełko – za wysoko. Kiedy większość moich kolegów śmigała już na rowerach Reksio, ja nadal miałem tylko możliwość dosiadania trzykołowca, bo Pelikan brata na szesnastocalowych kołach wydawał mi się rowerem ogromnym. Dziś jako ojciec Artura, obecnie sześcioletniego rowerzysty, chciałem podzielić się z Wami swoim doświadczeniem, jakiego nabyłem, ucząc go samodzielnej jazdy, tak by rowerowego bakcyla złapał szybko i bez stresu.
Pierwszą znajomość z własnym pojazdem mój syn rozpoczął w wieku 12 miesięcy, otrzymując od babci plastikowego czterokołowca, zwanego przez nas pieszczotliwie „robaczkiem”. Nie potrafił jeszcze chodzić, dlatego „robaczek” na początku sprawdzał się również jako asystent do podpierania się – dzielenie pchał go przed sobą na krótkich spacerach. Po kilku miesiącach „jeździk” był już używany zarówno do jeżdżenia w domu między pokojami, jak i do krótkich podjazdów na plac zabaw. Pierwsza porada techniczna – jeżeli lubicie swoje panele podłogowe, warto okleić plastikowe koła „jeździków” paskiem samoprzylepnego filcu. Jazda bez szurania po podłodze będzie przyjemniejsza dla wszystkich.
Po pół roku stajnia młodego rowerzysty wzbogaciła się o sprzęt przypominający już bardziej rowerek i służący do jazd tylko na zewnątrz. Spokojne kilkusetmetrowe wycieczki po płaskich drogach nie stanowiły problemu. Dziecko w tym czasie samo próbuje różnych technik odpychania – dwoma nogami równocześnie, na zmianę, ale również nabywa sprawności skręcania i hamowania.
To, jakich umiejętności motorycznych nabywa dziecko w ciągu zaledwie 12 miesięcy, taki „jeździk” idealnie obrazuje. Od pchającego czterokołowca Artur w ciągu 12 miesięcy doszedł do etapu „wchodzenia bokiem” w zakręty na panelach. Przyszedł więc czas na biegówkę.
Mimo że biegówki stały się przebojem dopiero kilka lat temu, to jest to powrót do rowerowych korzeni – tak właśnie wyglądały pierwsze rowery dwa wieki temu, nim został do nich dodany napęd z korbami i pedałami. Biegówka musi być dostosowana do wzrostu dziecka. Jeżeli zakup ma być dokonany przez internet, koniecznie mierzymy wzrost i długość nóżki. Siodełko nie może być ani za wysoko, ani też zbyt nisko. Zbyt wysokie uniemożliwi odpychanie, zbyt niskie nie doda efektu jazdy, a jedynie chodzenia z rowerkiem między nogami. Malucha zabieramy na wycieczki po parku na najbardziej płaskie odcinki. Nie zapominajmy o obowiązkowym już w tym okresie nauki kasku! Natomiast co do rowerka, to polecam wybranie biegówki z pompowanymi kołami i spuszczenie z nich dużej ilości powietrza. Podniesie to komfort jazdy po nierównościach i dziurach. Ale przede wszystkim pomoże na zjazdach. Wystarczy chwila nieuwagi i dziecko rozpędza się do takiej prędkości, że możemy go już nie dogonić. Naprawdę. O konsekwencjach nie muszę pisać.
Po dwóch latach jazdy na biegówce przyszedł czas na przesiadkę na rower z pedałami. Zaczynamy od wybrania roweru. W naszym wypadku koła zwiększyły rozmiar o dwa cale. Tylko o dwa cale. Tak jak nie kupujemy dziecku butów o cztery rozmiary za duże, tak nie kupujmy czterolatkowi roweru BMX. Jeżeli mały rowerzysta nie może, siedząc na siodełku, postawić płasko obu stóp na ziemi, to znaczy, że rower jest za duży. Tak, fajny rowerek nie kosztuje mało, ale możemy poszukać roweru używanego lub decydując się na nowy, przy zmianie rozmiaru sprzedawać ten wcześniejszy. Reakcja dziecka na nowy sprzęt może być różna i zmienna w czasie. Początkowa euforia („a ja mam nowy”) może przerodzić się w rozpacz („tamten jeździł lepiej, ten ma za wysoko kierownicę, za wysoko siodełko, skręca sam w prawo” itd.). I tu polecam następującą sztuczkę. Odkręcamy pedały i blokujemy korbę zipem, opuszczamy siodełko, tworząc dziecku nową biegówkę, tak by na początek oswoiło się z nowym sprzętem.
Można spotkać się z opiniami, że dziecko umiejące zjeżdżać na biegówce z podniesionymi nogami ma wyćwiczony zmysł równowagi na tyle, że dokręcanie bocznych kółek do roweru będzie cofaniem go w rowerowym rozwoju. Tak jak my nie przestajemy umieć jeździć na rowerze, nawet nie wsiadając na niego przez 10 lat, tak również dziecko nie zapomni umiejętności, jakich już nabyło. Przesiadka na pełnoprawny rower wiąże się nie tylko z ciągłym utrzymywaniem równowagi, ale także z umiejętnością pedałowania, a jeżeli dziecko nie miało styczności z kręceniem nogami, też musi się tego nauczyć. Na początku może nie pałać specjalną chęcią do kręcenia lub będzie zapominać, że trzeba to robić cały czas i wpadać we frustrację, że rower nie jedzie. Można założyć „kijek” i lekko pchać dziecko, by nabierało wprawy w pedałowaniu. Pomagamy przy ruszaniu, przypominamy o spoglądaniu na drogę, kierowaniu i hamowaniu. Obserwujemy postępy. Boczne kółka na początku mogą być przykręcone tak, by rower nie chwiał się na boki – jeżeli dziecko nie będzie panikować, że rower się przewraca, można te kółka nieco unieść. Czas na opanowanie koordynacji patrzenia, kierowania, kręcenia i hamowania może być bardzo różny – są dzieci, którym zajmie to tydzień, a są takie, którym zajmie to kilka miesięcy.
Kiedy dziecko swobodnie jeździ z bocznymi kółkami, czas na ostatni akt – wyczekiwany przez rodziców tak samo jak pierwsze kroki ich małego brzdąca. Odkręcamy boczne kółka i dokręcamy „kijek”. Zasada jest prosta i znana: im szybciej jedzie rower, tym jest bardziej stabilny. Łatwiej dziecku będzie złapać równowagę, jeżeli my będziemy za nim przynajmniej truchtać, a nie iść. Biegamy, biegamy i biegamy… Może to będzie kilka godzin, może kilka dni, może kilka tygodni, ale w końcu poczujemy, że kijek możemy trzymać bardzo luźno, później dwoma palcami, jednym palcem, aż wreszcie wyprzedzimy nasze jadące dziecko i krzykniemy: Jedziesz sam!
Pamiętajcie przede wszystkim, że zapał do jazdy i nabywanie umiejętności będzie tak różny, jak różne są dzieciaki. Trzeba zachęcać, tak by nie zniechęcić, a najlepszą cechą dobrego nauczyciela jest cierpliwość. n