Froome od blisko trzech lat wytrwale skleja je w całość. Nie wie, czy uda mu się ponownie połączyć wszystkie niezbędne elementy. Nie wie, czy wystarczy mu czasu i sił. I nie wie, czy ta praca, prawdopodobnie największa w całej jego karierze, zakończy się choćby małym sukcesem. Mimo to nie ustaje w wysiłkach nawet na moment.
– Myślę, że to był jeden z najdziwaczniejszych wypadków, do jakich doszło na rowerze – mówił Froome w pierwszej rozmowie, jaką jego zespół opublikował prawie dwa miesiące po dramatycznych scenach na trasie Critérium du Dauphiné.
– To po prostu nie ma sensu – wciąż powtarzał niespełna rok później, próbując wspólnie z dziennikarzami magazynu „Rouleur” zrekonstruować przebieg wydarzeń.
Samego wypadku nie pamięta. Zna go wyłącznie z relacji jadącej za nim w samochodzie ekipy, z którą jechał na rozpoznanie trasy czwartego etapu wyścigu.
Tego dnia miał rywalizować w jeździe na czas. Dwudziestosześciokilometrowa trasa najpierw pięła się w górę na niewielkie wzniesienie Saint-Andre-d’Apchon, by później krętą drogą zjeżdżać w kierunku miejscowości Roanne.
To właśnie na zjeździe brytyjski kolarz miał puścić kierownicę i odwrócić głowę, by przedmuchać nos. Nagły podmuch wiatru szarpnął jednak rowerem, nad którym jadący prawie 60 km/h Froome stracił panowanie. Zatrzymał się na okalającym jedną z posesji murze.
Natychmiast chciał wsiąść na rower i jechać dalej. Członków zespołu, którzy wysiedli z auta i ruszyli mu z pomocą, pytał podobno o to, czy wszystko jest w porządku i czy to nie zaszkodzi startowi w mającym się rozpocząć trzy tygodnie później Tour de France.

Iskierka nadziei
Już tam, na drodze do Roanne, nie mieli dla niego dobrych wieści. Po operacjach, które przes...
Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
- Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
- Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
- ...i wiele więcej!