Szosówka na rowerowej ścieżce

Porady

Według raportu Komisji Europejskiej co siódma ofiara wypadku drogowego w Europie ginie w Polsce. W 2020 roku co dziesiąty z blisko 2,5 tys. zabitych na drogach w Polsce był rowerzystą. Pod względem liczby ofiar jesteśmy czarnym punktem na mapie Europy. Śmierć jest nieodwracalna, kalectwo również, podobnie jak uporczywa świadomość, że „wypadku można było uniknąć, gdyby tylko…”. Od lat na pierwszym miejscu przyczyn wypadków na drodze jest nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu – fundamentalna sprawa, oczywistość z punktu widzenia przepisów ruchu.

Rowerzyści nie tylko są ofiarami wypadków drogowych, oni również wypadki powodują! Najczęściej wymuszając pierwszeństwo (464 wypadki/44 zabitych), nie dostosowując prędkości do warunków ruchu (184 wypadki/7 zabitych) i nieprawidłowo wykonując manewr skrętu (171 wypadki/15 zabitych). Statystyki są nieubłagane: nie przestrzegamy przepisów ruchu drogowego! I podczas gdy nasz indywidualny wpływ na pogodę, stan infrastruktury czy zachowanie innych uczestników ruchu jest znikomy lub żaden, mamy stuprocentowy wpływ na własne decyzje, w tym na zachowanie zgodne z przepisami. Łamanie przepisów jest świadomym wyborem! Prawdopodobnie świadomym wyborem kierowcy było wyprzedzanie Cię „na grubość lakieru”, tak jak Twoim świadomym wyborem jest przejeżdżanie rowerem przez przejście dla pieszych, podczas gdy jedno i drugie jest złamaniem prawa.

Będzie mandacik

Nasza mentalność w dość pokrętny sposób traktuje uprzejmość i przestrzeganie przepisów jako frajerstwo. Oczywiście jako frajerstwo postrzega również danie się złapać i przyjęcie mandatu. Podczas gdy większość mieszkańców zachodniej Europy uznaje przepisy jako przywilej, my wstydzimy się sami przed sobą, gdy w terenie zabudowanym trzymamy się ograniczenia 50 km/h. Oczywiście trzymamy się go tylko dlatego, że ktoś z naprzeciwka mrugnął nam światłami, ostrzegając przed patrolem policji. Jesteśmy w tym śmieszni, ale w sposób zupełnie niezabawny. Z drugiej strony, historia „uprzejmości” hiszpańskich kierowców względem rowerzystów początek miała w rygorystycznym prawie i wysokich mandatach. Czyli są dowody na to, że wrodzona uprzejmość działa lepiej, gdy „wspomóc” ją karami.
W Polsce najwyższy mandat w wysokości 500 złotych może zostać przyznany rowerzyście za jazdę po spożyciu alkoholu, w stanie nietrzeźwości lub bez odpowiedniego wyposażenia (dzwonek, przynajmniej jeden sprawny hamulec oraz światła, których używanie jest obowiązkowe po zmierzchu). To działa tak, że gdy zna się wysokość mandatu, nikła świadomość, że „po piwku nie wolno” zaczyna przybierać bardziej realne kształty.
Wysoki mandat (300 złotych) grozi rowerzystom, którzy wyprzedzają innych rowerzystów na zakręcie (miałeś świadomość, że nie wolno tego robić?). Trochę niższym mandatem w wysokości 200 złotych może zostać ukarany kolarz poruszający się drogą publiczną obok innego kolarza i utrudniający jazdę innym użytkownikom drogi (my, jako kolarze, zapamiętaliśmy jedynie, że wolno nam jeździć parami), jak również rowerzysta korzystający z telefonu podczas jazdy (tak, na rowerze też nie wolno!). Stuzłotowe mandaty czyhają na jeżdżących bez uprawnień (dorosłych to nie dotyczy, uprawnienia w postaci karty rowerowej muszą mieć jedynie dzieci między 10. a 18. rokiem życia), jak również na każdego, kto przejeżdża na rowerze przez przejście dla pieszych. Takim mandatem policja może ukarać również za zatrzymanie się lub zwolnienie bez wyraźnej przyczyny (zwłaszcza na drodze rowerowej, na przykład przed przejazdem przez drogę poprzeczną, gdzie poruszający się po drodze dla rowerów kolarz ma pierwszeństwo przed innymi pojazdami) i za jazdę, podczas której rowerzysta porusza się uczepiony innego pojazdu. Pięć dych zapłacisz za jazdę rowerem po chodniku, jeśli nie opiekujesz się dzieckiem, a chodnik jest węższy niż 2 m i szosą obok samochody nie poruszają się z prędkością powyżej 50 km/h, a warunki atmosferyczne nie zagrażają Twojemu bezpieczeństwu na drodze. Pięćdziesiąt złotych zapłacisz również za nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu na drodze dla pieszych i rowerów oraz za jazdę poza drogą dla rowerów, jeśli takowa istnieje i prowadzi w Twoim kierunku jazdy po Twojej stronie szosy! Sorry.
 


Okropne ścieżki rowerowe

Nie czarujmy się, dla kolarza szosowego droga rowerowa jest utrapieniem. Jeśli nie jest zbudowana z nierównej kostki brukowej, to kończy się akurat tam, gdzie najbardziej by się przydała, czyli na skrzyżowaniu, dodatkowo poruszają się nią rowerzyści o różnym stopniu umiejętności i świadomości, z których większość wymaga zachowania szczególnej ostrożności względem nich. Piekłem są nowo powstałe ścieżki, gdzie mieszkańcy nie zdążyli jeszcze zauważyć obecności rowerzystów i spacerują po nich wraz z dziećmi i psami na smyczach. To nie jest bezpieczne miejsce, a jednocześnie jest to jedyne miejsce, na którym rowerzysta może przebywać, poruszając się po mieście. Zgodnie z obowiązującym prawem, rowerzyści mogą poruszać się po drogach publicznych (poza autostradami i drogami ekspresowymi bez wyjątków) pod warunkiem, że w kierunku ich jazdy nie prowadzi droga rowerowa lub pas rowerowy. Wyjątek stanowi sytuacja, w której rowerzysta przemieszcza się do najbliższego skrzyżowania lub najbliższego wjazdu na ścieżkę – wtedy w przypadku istnienia ścieżki wolno mu się poruszać po szosie. Innymi słowy, poruszanie się rowerem po ścieżce rowerowej jest obowiązkiem, od którego praktycznie nie ma odwołania. Pewnie każdy, do kogo ostatecznie dociera ta informacja, łapie się za głowę: jak mam niby przejechać przez miasto ścieżkami bez wjeżdżania na chodnik, jak dostać się na ścieżkę przez pas zieleni z 30-centymetrowym krawężnikiem? Zrobiliśmy symulację, w której Mateusz postanowił przemieszczać się po Krakowie na szosówce zgodnie z przepisami, czyli z wykorzystaniem dróg i pasów rowerowych. Jego wnioski i rady znajdziecie poniżej.

Złapanie się za głowę

Kiedy dostałem propozycję napisania o jeździe szosą po ścieżkach rowerowych, ochoczo się zgodziłem, sądząc, że temat jest mi doskonale znany i opisanie go nie będzie stanowiło dla mnie problemu. Mając jednak całkiem sporo czasu na przemyślenie tematu, postanowiłem dać sobie chwilę na szosową jazdę, która byłaby w maksymalnym stopniu zgodna z zasadami ruchu drogowego przy wykorzystaniu właśnie infrastruktury drogowo-rowerowej, jaką oferuje miasto. Muszę przyznać, że był to bardzo dobry pomysł, gdyż pełne skupienie na temacie pozwoliło mi zrewidować poglądy i wyciągnąć wnioski, które wcale nie przybliżyły mnie do poczucia bezpieczeństwa w mieście, co najwyżej sprawiły, że mniej więcej wiem, jak powinienem sobie z tym poradzić.

Ścieżka rowerowa? Nie ma czegoś takiego!

W pierwszej kolejności trzeba wspomnieć, że w polskim prawie w ogóle nie istnieje termin „ścieżki rowerowej”. Ciąg przeznaczony do poruszania się rowerem określony jest pojęciem „droga dla rowerów” bądź „pas rowerowy”. Mając do czynienia z takim rozwiązaniem infrastruktury drogowej, o odpowiednim oznakowaniu, jesteśmy zobligowani do jazdy wyznaczoną drogą rowerową. Należy pamiętać, że ta zasada dotyczy nas wtedy, gdy pas/droga rowerowa prowadzi po prawej stronie w kierunku, w którym zmierzamy. Gdy układ drogowy nie pozwala na bezpieczne przeprowadzenie DDR (drogi dla rowerów) po obu stronach jezdni, zdarza się, że ruch odbywa się po jej lewej stronie; nie mamy wtedy prawnego obowiązku do skorzystania z niej, chyba że tak stanowi oznakowanie, a my mamy możliwość bezpiecznego i zgodnego z zasadami ruchu drogowego włączenia się do jazdy po przeciwnej stronie drogi. Tyle w teorii, bo jak się okazuje – właśnie termin „ścieżka rowerowa” powinien być określeniem sytuacji w naszych miastach. Gdy słyszę sformułowanie „ścieżka”, w mojej głowie od razu pojawiają się skojarzenia z jakimś przypadkowym, chaotycznym traktem, wyznaczonym przez widzimisię osoby poruszającej się gdzieś w lesie. Mając na uwadze „potworki”, jakie coraz częściej proponują nam zarządcy infrastruktury miejskiej, ten termin powinien być formą urzędową, a więc: ścieżka rowerowa – miejsce dla osób poruszających się rowerem, odklejone od rzeczywistości, spełniające minimalne wymogi i założenia poczynione we wstępnej dokumentacji, bez realnego odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Wybaczcie mój krytyczny ton, ale jako osoba poruszająca się od wyjścia z domu w obszarze miejskim niemal wyłącznie na rowerze, nie mam szans na zgodne z prawem, bezpieczne poruszanie się po wyznaczonym ciągu rowerowym bez łamania przepisów ruchu drogowego. Co więcej, zdecydowanej większości kolizji i niebezpiecznych sytuacji na rowerze doświadczyłem właśnie tam. Biorąc pod uwagę zwiększoną prędkość, z jaką mogę się poruszać rowerem szosowym, sytuacji niebezpiecznych jest po prostu więcej, a liczba ta wzrasta wraz z szybkością jazdy i liczbą osób na drodze dla rowerów.

Czy coś można z tym zrobić?

Ciekawa propozycja pojawiła się w czerwcu 2020 roku. Było to zwolnienie z obowiązku poruszania się po drogach/pasach rowerowych osób legitymujących się licencją zawodniczą – zgłoszone przez posła z ramienia Koalicji Obywatelskiej Franciszka Sterczewskiego w interpelacji do ministra infrastruktury. Niestety, pomysł ten nie uzyskał szerszej akceptacji, i w mojej opinii to wielka szkoda, bo ograniczeniu powinien podlegać również krąg osób mogących poruszać się we wspólnej przestrzeni drogowej na rowerze. Z założenia cały ruch pojazdów motorowych oparty jest na wzajemnym zaufaniu – zaufaniu do umiejętności (nabytych podczas zdobywania uprawnień do kierowania pojazdami mechanicznymi) oraz sprawności technicznej pojazdów (okresowe kontrole). W przypadku poruszania się rowerem żadne z tych kryteriów nie działa, gdyż od osób powyżej 18. roku życia, wybierających rower jako środek transportu, nie wymaga się żadnych dokumentów potwierdzających umiejętności. A sprawność techniczna? Tu niestety też możemy włożyć między bajki kontrolę przez odpowiednie instytucje. Przez to do jednego worka pod tytułem „rowerzyści” trafiają osoby ze zdecydowanie różnymi umiejętnościami i zakresem rozwijanych prędkości. Z tych składowych uzyskujemy bardzo niespójne środowisko, do którego dodając kolejny czynnik, a więc prędkość, do jakiej predysponowane są rowery szosowe, dostajemy bardzo niebezpieczną mieszankę.
 


Konflikt interesów

Oczywiście miasta nie służą do treningu, ścigania ani jazdy w grupie, z czym w pełni się zgadzam, lecz to właśnie tu kreowane są umiejętności, wyobrażenia i schematy przenoszone poza obszar ścisłej aglomeracji. Coraz częściej w ostatnich latach zdarza się, że podczas remontu lokalnych dróg powstaje coś na kształt drogi rowerowej, najczęściej jest to jednak zwykły chodnik wyłożony kostką betonową, zawierający liczne przepusty, wjazdy do posesji i wszelkiego typu nierówności, które tylko podnoszą ryzyko wypadku. I wygląda to wyłącznie na spychologię danej jednostki zarządzającej, w której mniemaniu ustawienie odpowiedniego oznakowania ściąga z niej wszelkie obowiązki względem danej grupy uczestników ruchu. Warto nadmienić, że oznakowanie jest znakomite, w tym aspekcie często zarządca dróg może poszczycić się poziomem wręcz mistrzowskim. W wielu przypadkach mamy do czynienia jednak z klasyczną „ścieżką rowerową” – która nie nadaje się do sprawnego przemieszczania się rowerem, a co najwyżej do zabawy na nim.
To, że ja generalizuję, nie oznacza, że moja krytyka dotyczy stu procent dróg dla rowerów, bo i owszem trzeba przyznać, że pojawia się coraz więcej rozwiązań spełniających kryteria bezpieczeństwa, ale nie jest to niestety stan kompleksowy i może spowodować efekt odwrotny od założonego. Wiele takich „sensownych” odcinków wkomponowanych w istniejącą infrastrukturę nie ma żadnej ciągłości, a – co więcej – często łączy się z fragmentami, które są po prostu na wskroś niebezpieczne. Możemy wręcz zostać uśpieni równą wstęgą zapraszającego asfaltu, która nagle się skończy, wyprowadzając nas wprost pod lub na innego uczestnika ruchu, który w swoim postępowaniu nie ma złych intencji i wypełnia swoje obowiązki na drodze w zgodzie z przepisami i możliwościami.

Jak sobie z tym poradzić?

W moim odczuciu niemożliwe jest promowanie jazdy rowerem szosowym w całym tego słowa znaczeniu w obszarze „dróg dla rowerów”, jakie oferuje miasto. Oczywiście sam muszę uderzyć się w piersi i nie mogę ukrywać, że zdarza mi się czasem puścić wodze fantazji i potraktować ten obszar jako miejsce do mocniejszej jazdy, ale mam świadomość tego, że dobry wynik w takich warunkach to nie zasługa moich wyjątkowych umiejętności, a wypadkowa wielu przypadkowych czynników, takich jak chwilowy brak przeszkód.
Czy więc obecny stan i wnioski są niezmieniane? Niestety, myślę, że tak. Jak zauważyliśmy wcześniej, warunkiem koniecznym do poprawy bezpieczeństwa na drogach jest bezwzględne przestrzeganie przepisów przez każdego z uczestników ruchu. To oznacza, że w obszarze miejskim, gdzie istnieją drogi dla rowerów, przemieszczanie się rowerem powinno odbywać się na ich przestrzeni. Jednak z uwagi na bezpieczeństwo swoje i innych rowerzystów należy bezwzględnie dostosować prędkość do warunków tam panujących. Jazda o zacięciu szosowym zdecydowanie nie powinna odbywać się w obszarze infrastruktury dróg rowerowych w mieście. W każdym z nas powinno wykształcić się przekonanie, że rozwój tego obszaru będzie dla nas korzystny, ale tylko dla poprawienia sprawności, szybkości i bezpieczeństwa w opuszczeniu obszaru miejskiego i udania się w tereny, gdzie jazda sportowa będzie w pełni dopuszczalna dla wszystkich uczestników ruchu drogowego. Polecam potraktować obszar dróg rowerowych w mieście niczym strefy z żółtą flagą podczas wyścigów Formuły 1 – miejsce, gdzie nawet wielcy mistrzowie muszą zredukować swoją prędkość, zaniechać pewnych działań i akcji, tak aby wspólnie i bezpiecznie przejechać przez dany odcinek, a kiedy znów pojawi się zielona flaga, móc wcisnąć gaz do dechy! 

Przypisy