Mój drugi maraton MTB w życiu: stoję przed namiotem, gdzie sędzia (czy ktoś sędziopodobny) wywiesza kartki z wynikami. Pcham się tam, grzecznie mówiąc „przepraszam”, i na kolejnej kartce dostrzegam znów tak nieubłaganie dużo podobnych do siebie wyników: sekunda różnicy, dwie sekundy, cztery. Czekam i wydaje mi się niemożliwe, żeby tak dużo osób mnie wyprzedziło. Jakim cudem dwie minuty przede mną były dziesiątki innych zawodników? Naprawdę nic o tym sporcie nie wiedziałam.
Potem pamiętam opustoszałe Krakowskie Błonia, na które wjeżdża Grzesiek – cały na biało-czerwono, to znaczy zakrwawiony i grubo obandażowany. Naprawdę się nie spodziewaliśmy, że koleiny mogą być tak niebezpieczne. Mój drugi maraton w życiu wyssał w moim wnętrzu próżnię, którą przez kolejne lata musiałam wypełnić dużą dawką podobnego ścigania. Grzesiek już nigdy z nami nie pojechał.
Czytaj więcej