Dział: Felieton
Miałam długo takie przeświadczenie, że zima jest jakąś katastrofą, której pierwsze oznaki pojawiają się wraz ze złowróżbną informacją o zmianie czasu z letniego na zimowy. Oto nadchodzą czasy smogu, ciemności, zimna i braku roweru.
Skąd bierze się cyklokros w życiu człowieka? Nie wiem. Z przedawkowania MTB? Z kapci w szosie? Z posiadania gravela? To ostatnie trochę nie pasuje, bo w życiu wielu osób cyklokros pojawił się przed erą graveli, zatem to nie to. Czy ten sport można kochać, jeśli nie jest się Belgiem albo Holendrem? Czy można chcieć uprawiać go z własnej woli? W tym błocie, deszczu, chłodzie i na trasach, którym często brakuje uroku? Czy to sport jedynie dla dzieciaków z gminnych klubów, których trenerzy pakują w busy i wywożą na puchary powiatu? Rozgrzewka, wyścig, herbata lana z wojskowego dystrybutora do styropianowych kubków, rzut oka na dekorację i do domu. Za oknem busa już zmierzch i unoszące się nad polami dymy z palonych w ogrodach liści. Mordor.
Zastanawiamy się często z kolegami, o co chodzi z tym jeżdżeniem. Kiedy tak naprawdę nam się podoba, kiedy jest tak, że „ujdzie”, a kiedy jest zupełnie do bani?
Nie rozwiązuję już za często łamigłówek, mój mózg trochę się rozleniwił. Czasem wyciągam kalkulator, by policzyć prostą sumę, irytują mnie przecinki i świadomość, że aby mieć pewność wyniku, należałoby przeliczyć jeszcze raz. A jeśli drugi raz też się pomylę? Moje szare komórki siedzą na swoich fotelach i przewijają bezmyślnie Instagrama, rechoczą nad czymś, pokazują sobie obrazki, chrupią chipsy, a po wszystkim zapadają w otępienie. Tak je sobie czasem wyobrażam.
W moim kolarstwie najlepszymi momentami nie były wcale te, które powinny nimi być. Zawsze jednak opierały się na scenariuszach, których nie dało się przewidzieć.