Sam już nie wiem, jak to dokładnie wyszło, ale pewnego październikowego dnia o świcie siedziałem w korytarzu schroniska PTSM w Wetlinie, przełykałem zimną owsiankę i popijałem ją kawą rozpuszczalną. Nienawidzę kawy rozpuszczalnej, ale ma niewątpliwe zalety: można zalać ją wodą o każdej temperaturze i zawiera kofeinę. Tej ostatniej, po nocy z odgłosami chrapania dobiegającymi z obu stron, potrzebowałem niczym tlenu. Ktoś uderzył mnie kierownicą w łokieć, przepychając się z rowerem, i prawie wytrącił mi kubek, a letni płyn ochlapał mi rękę. Tak, byłem na rowerowej etapówce w Bieszczadach!
Rower to dla mnie wolność. Jeżdżę na własnych zasadach; kiedy chcę się ścigać, ścigam się w trupa, a kiedy chcę cieszyć się widokami i spokojnym łykaniem, robię to i trudno mnie zmusić do czegoś innego. Nigdy nie lubiłem tłumów i z upływem lat to uczucie się pogłębia.


