Gdy wyjeżdżałem z Meksyku do Gwatemali, na granicy powitały mnie fortyfikacje podobne szczelnym przejściom odgradzającym Unię Europejską od reszty świata. Wąski korytarz z metalowej siatki piął się w górę, ukoronowany grubym pętem drutu kolczastego. Tu podróżny nie ma wyjścia: musi posłusznie podążać jedyną możliwą ścieżką pod bacznym okiem meksykańskich służb migracyjnych.
Kilka tygodni później przepływałem morską granicę między Belize i Gwatemalą. Motorówka o zszarzałych burtach zatrzymała się przy drewnianym pomoście. Niemłode deski uginały się pod ciałami kilku pasażerów, którzy jeden za drugim wyskakiwali na ląd. W gęstym upale przedpołudnia nieletni sprzedawcy oferowali gumy do żucia. W powietrzu unosiła się tłusta woń empanadas, smażonych pierożków z nadzieniem z mielonego mięsa. Mam na myśli: miejsce przypominało raczej targ niż przejście graniczne. Zapytałem któregoś z przechodniów, gdzie znajduje się biuro migracyjne. Co? No, gdzie...
Pozostałe 90% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów
- 10 wydań czasopisma "bikeBoard"
- Dodatkowe artykuły niepublikowane w formie papierowej
- Dostęp do wszystkich archiwalnych wydań magazynu oraz dodatków specjalnych...
- ...i wiele więcej!