Dział: Sport
Poranek 1 listopada był długo wyczekiwany przez chętnych na udział w AVSR 2020. Zapisy ruszyły o 6 rano, po zaledwie godzinie sprzedano 42 wejściówki na 100 dostępnych w formule HERO !!!
Odnoszę wrażenie, że nasza znajomość ze Zbyszkiem jest jak pory roku. Sezonowa. Oczywiście nie chodzi o to, że w zimie jesteśmy dla siebie zimni i się nie lubimy, a wiosna roztapia lody. Bardziej chodzi o tematy rowerowe.
Wyniki polskich kolarzy na mistrzostwach świata w Yorkshire są odzwierciedleniem stanu tego sportu w naszym kraju. Niestety, niemożliwe jest, aby zdobywać medale, kiedy na kilka dni przed startem nie wiadomo, czy kolarze będą mieli w czym wystartować – „śmiech pusty, litość i trwoga…”.
„Chyba nikogo nie zaskoczę, jak powiem, że to był jeden z najcięższych Grand Tourów, jakie jechałem w swojej karierze” – napisał po powrocie z Hiszpanii Rafał Majka. Trudno z tym dyskutować, bo w końcu to on poczuł we własnych nogach trudy tegorocznej Vuelty. Ale mimo wszystko kibice mogli czuć się zaskoczeni. Bo ten wyścig pod wieloma względami był absolutnie wyjątkowy: od profilu trasy zaczynając, a na niektórych rozstrzygnięciach kończąc.
„Może chciałbyś w połowie sierpnia przejechać przez Karpaty od Ustronia do Mucznego w Bieszczadach? Blisko 600 kilometrów non stop” – pyta mnie na wiosennym treningu biegowym Zbyszek. „Ja się wybieram. Polubiłem bikepackingowe zawody po zeszłorocznej Wiśle 1200”. Trochę zaskoczony, ale żądny przygód i rowerowych wyzwań, palnąłem bez zastanowienia: „Jasne, dlaczego nie, jadę”. Trochę na wyrost, mając nadzieję, że rodzina zaakceptuje mój kolejny wyjazd.
Nie mogło Nas tam zabraknąć: ostatnia edycja Cyklokarpat to nie tylko wydarzenie sportowe ale też kulturalne. Piękna trasa w Beskidzie Małym a w miasteczku zawodów dobra muzyka, uroczysta dekoracja i moc atrakcji dostępnych dla zawodników. No i oczywiście pogoda na zamówienie: ok. 20st.C i bez opadów. To było wspaniałe zakończenie sezonu z Cyklokarpatami.
To było godne pożegnanie lata! Któż mógł się spodziewać, że zapowiedzi organizatora o gwarancji świetnej pogody nie będą tylko zabiegiem PR-owym! Kiedy niemal każdy kolarz 3 dni wcześniej zastanawiał się nad wydobyciem skrzętnie schowanych ciepłych ubrań, a wielu bliżej było do przywitania się z trenażerem niż z wyjściem na zewnątrz, to w weekend mogliśmy się przekonać, że zapowiedzi nie były fikcją. Ten dzień, dwudziesty drugi września okazała się być jednym z przyjemniejszych momentów całego sezonu, a każdy kto zdecydował się na start w niedzielnych zawodach aż tryskał energią do walki w tych pięknych okolicznościach. Co więcej, nie był to stan trwający tylko przed startem, bo tylu zadowolonych twarzy i pochlebnych opinii nie widziałem już dawno.
Ach co to był za weekend... piękne okoliczności, wspaniała impreza i mocna rywalizacja, czegóż można chcieć więcej w kolarskiej pasji. W miniony weekend mogliśmy uczestniczyć w ostatnich dwóch odsłonach cyklu, dających ostatnią szansę tym którzy w tym sezonie nie sięgnęli jeszcze po laury, jak i tym którzy chcieli przypieczętować triumf w ostatecznej klasyfikacji punktowej całego cyklu i tu o ile pierwsze dwa miejsca raczej nie mogły ulec zmianie, rywalizacja o trzecie miejsce podium trwała dosłownie do ostatniej prostej, bo pomiędzy rywalizującymi ze sobą kolarzami różnica była tak mała, że każda różnica pozycji na mecie mogła zaważyć na ostatecznym triumfie.
Grand Prix Amatorów (GPA) brzmi szalenie dostojnie i głęboko zapada w pamięć każdego kolarza amatora – i słusznie, bo jest to całkiem ciekawa inicjatywa obejmująca cały kraj. Mimo że są to amatorskie wyścigi na rowerach każdego rodzaju, to radocha, jaką przynoszą, jest niebywała.
Jak większość naszych ekscytujących rowerowych eskapad, ta rozpoczyna się w klimatyzowanym biurze. Kiedy mija siódma godzina pracy, a mój zbyt dobrze odżywiony, niedotrenowany organizm krzyczy: „Na rower!”, do mojej skrzynki wpada e-mail od Tasmana, kolegi z teamu: „Czy jest ktoś chętny na BIKE Transalp?”. Zerkam na stronę wyścigu i odpisuję: „Jasne, chętnie, relacja będzie super” w imieniu swoim i Pauliny, jeszcze zanim podzielę 18 000 metrów przewyższeń i 560 kilometrów na siedem dni wyścigu.