W czasach studenckich, prawie 30 lat temu z dwoma kumplami wybrałem się z Krakowa na bikepackingową wyprawę nad morze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że było to... Morze Barentsa.
Dział: Przygoda
Jesteśmy już trochę ujechani, mamy za sobą parę rundek w jednym z popularnych ośrodków ścieżkowych, ściągamy ochraniacze, gawędzimy, liczymy, ile to już lat jeździmy tu sobie na ścieżkach i że rośnie kolejne pokolenie, robimy się trochę sentymentalni i wtedy nastoletni syn mojego kolegi zadaje pytanie, które podnosi poziom nostalgii do poziomu +100.
Film „Path Finder” z Mariuszem Bryją i Tomkiem Dębcem powstał w 2015 roku i był o kwintesencji rowerowej eksploracji: wdrapać się gdzieś i sprawdzić, czy da się stamtąd zjechać. Świt w dolinie i pierwsze oślepiające promienie słońca wychodzące zza grani, Ty masz rower na plecach i obserwujesz, szacujesz, czy ścieżka, którą pniesz się w górę, będzie zjeżdżalna. Ale nie chcesz jeszcze zjeżdżać, bo może po drugiej stronie przełęczy czeka coś jeszcze lepszego. Jesteś Ty, góry, przyroda, pogoda, wysiłek i skill, który musi Ci wystarczyć. Skurczenie się świata do tych kilku elementów rzeczywistości wycisza cały hałas codzienności. Nie ma w Polsce takich gór na rower, wszędzie czyha cywilizacja albo strażnicy parku narodowego. Takie góry są w Rumunii i aż proszą, żebyś przyjechał tam z rowerem.
Trutnov Trails to ośrodek ścieżkowy zlokalizowany w pobliżu całkiem sporego czeskiego miasta. Tak, nazywa się ono Trutnov. Ale baza i główny zwornik ścieżek zlokalizowane są w suburbiu Trutnowa, miejscowości Lhota, która nie grzeszy urokiem. Zabudowie z czasów głębokiej komuny brak wdzięku, dziwaczny rurociąg biegnący przez całą dolinę jakby żywcem przeniesiony z zakazanego miasta na Syberii. Budynek przy ulicy Lhoteckiej przerobiony na aktualną bazę ośrodka TT też ma złe proporcje, paskudne dobudówki i zakurzony, pokruszony beton parkingu. Nie wygląda to wszystko na centrum rozrywki.
Jest taki niezwykle malowniczy skrawek Polski położony na styku Beskidu Wyspowego i Sądeckiego. Nie tak znany jak Sudety czy Podhale, ale to prawdziwy raj dla szosowych górali i miłośników jazdy do upadłego. Raj, w którym nie ma miejsca na monotonię, pełen fantastycznie pokręconych dróg i niezliczonych podjazdów, zaliczanych do najtrudniejszych w Polsce, które zmieniają się w ekscytujące zjazdy, bo płaskich odcinków jest tutaj jak na lekarstwo. A wszystko to na tle spektakularnych górskich panoram.
Nie ma wątpliwości, że nie ubrałam się po kolarsku: zwykłe adidasy, kiecka i żadnego kasku, ale dwa kilometry przez miasto powinnam dać radę – muszę podrzucić mamie jej miejski rower: 17,5 kg, korby 170 mm, trzy biegi w piaście, pozycja zbliżona do mojej codziennej przy komputerze. „Zyski i straty” dwa kilometry dalej: spadnięty z bagażnika koszyk na zakupy (jedna mała hopa na trawniku), spocone plecy, bolące kolano, tętno na oko 145 bpm, dużo dziwnych wrażeń podczas pokonywania krawężników i podziw dla matki – tak twardo to ja jeździć nie umiem!
Wizja długiej podróży niesie ze sobą pytanie o kwestie paszportowe. Mianowicie: czy ograniczone czasowo pozwolenie na pobyt wystarczy, by zrealizować wszystkie ambitne plany? To szczególnie istotne w wielkich krajach, rozciągających się na tysiące kilometrów, takich jak Peru czy Argentyna. W niniejszym artykule postaram się naświetlić nieco temat stempli i paszportów. Chociaż nie wiem, czy jestem do tego odpowiednią osobą: ostatecznie w ostatnich miesiącach mój pobyt określa się jako „nieregularny”.
Legenda głosi, że Sziwa, straszliwy bóg zniszczenia, zaczął lekceważyć i umniejszać rolę swojej małżonki Parwati, Bogini Matki. Tworzył z nią dotychczas małżeństwo idealne, zapewniając równowagę pomiędzy myślą a światem materialnym. Rozżalona Parwati opuściła Sziwę, a bez niej Ziemia stała się niepłodna i spowiła się mrokiem. Sziwa po stracie żony, ku własnemu zdumieniu, sam zaczął odczuwać głód oraz rozdzierającą pustkę. Widząc rozpacz męża, współczująca Parwati powróciła, przybierając nowe wcielenie: Annapurnę. Jako bogini pożywienia podróżowała, karmiąc ludzi i dając im nadzieję. Przepełniony pokorą Sziwa przybył do żony, błagając o posiłek i przebaczenie.