Domy unoszące się nad wodą, zielona zorza polarna tańcząca nad horyzontem, szeptane przy ognisku szamańskie zaklęcia i niekończące się traile wiodące przez wielobarwny ląd poprzecinany błękitem jezior – wyprawa rowerowa wśród jesiennych krajobrazów Laponii to doznanie, w którym euforia zaczyna zagrażać Twoim zdrowym zmysłom, balansując na granicy przebodźcowania. Przeżyliśmy to!
Dział: Przygoda
30 lat temu, w studenckich czasach, gdy jeszcze byłem piękny i młody, wybrałem się z dwoma przyjaciółmi na wyprawę bikepackingową po Finlandii i Norwegii. Celem był najbardziej wysunięty na północ stały ląd – półwysep Nordkinn (popularny Nordkapp jest tak naprawdę wyspą, na którą wjeżdża się przez most), a punktem startowym i końcowym Helsinki. 3500 km, miesiąc na rowerze, deszcz i zimno, miliony much i komarów w Finlandii, za mała ilość prowiantu (wtedy, dla studenckiej kieszeni, skandynawskie ceny to był kosmos) – tak to wyglądało. Rowery, odzież i wyposażenie z innej epoki – gdy teraz patrzę na zdjęcia, zastanawiam się, jak to w ogóle było możliwe. Ale daliśmy radę, chociaż łatwo nie było. Bardzo zapadły mi w pamięć bezkresne przestrzenie północnej Norwegii – postanowiłem sobie, że kiedyś tam wrócę. Gdy dowiedziałem się o imprezie Offroad Finnmark, wiedziałem już, że to tylko kwestia czasu, a znów zaczerpnę tamtejszego chłodnego powietrza.
Nie ma jeszcze ósmej rano, a temperatura sięga już 27 stopni Celsjusza. Jakiś jasnobrązowy pies dotyka nosem mojego kolana, nie wiem, czy jest nerwowo, nie potrafię tego rozpoznać, już dawno się nie ścigałam. Mamy jeszcze sporo czasu i można sprawdzić ciśnienie w oponach i ekwipunek, uśmiechnąć się do kamery. W końcu przychodzi moment, że musimy ustawić się na linii startu, odebrać tracker, schować go w bezpiecznym miejscu, odpalić Garmina i ruszyć, udając, że się nie spieszymy.
Rowery cargo, całkiem słusznie, kojarzone są jako rozwiązanie mające odmienić logistykę miejską. To sposób, by ominąć korki, ograniczyć emisje i przyspieszyć dostawy. A co się stanie, jak ktoś wskoczy na rower cargo i ruszy w podróż przez kilka europejskich krajów? Wojciech Burkot, inwestor i uznany przedsiębiorca, udowodnił, że to nie tylko możliwa, ale i bardzo ciekawa przygoda.
To były dziwne dwa lata. Nawet rower i rywalizacja na nim stały się nieoczywiste, powściągliwe. Motywacja zdechła, każdy plan pobrzmiewał echem szyderczego rechotu losu: zawody odwoływane przed sezonem lub w ostatniej chwili, pomieszany kalendarz i wszechobecne ograniczenia w przemieszczaniu się przesiały listę organizowanych wyścigów. A nam bardzo chciało się ścigać.
Czy przyszło mi chorować na którąś z tropikalnych przypadłości? Cytuję to pytanie, bo zazwyczaj w wątku zdrowia pada jako pierwsze. Tak, w Wenezueli zaraziłem się wirusem zika: męczyła mnie silna gorączka pospołu z czerwonawą wysypką. Czytelnik zadowolony? To teraz możemy przejść do pozostałych zagadnień.
Kiedy w Polsce pojawiły się rowery górskie, garstka wybrańców arbitralnie uznała Szczyrk za mekkę. Szybko się jednak przekonano, że choć same góry są tutaj piękne i monumentalne, to jednak dla mizernych „górali” tamtych czasów zbyt surowe, strome i trudne. Dziś góry wokół Szczyrku są takie same, ale wszystko się zmieniło. Inna jest infrastruktura, inne są „górale”, a najważniejsze jest to, że aktualni gospodarze tych terenów całkowicie zmienili swój stosunek do rowerzystów. Czy Szczyrk ma szansę stać się mekką polskiego MTB? A może nią już jest?
Kiedy pod koniec wakacji 2021 r. realizowałem materiał o Trunovie, który opublikowaliśmy w bB#5/2021, nie zdawałem sobie sprawy z istnienia takiego miejsca choć przejeżdżałem dosłownie 50 metrów obok. Widziałem, że coś się dzieje, słyszałem o pracach nad czymś ekstra, ale etyką ridera powinno być niewtrącanie się tam, gdzie sobie jeszcze tego nie życzą. Ten artykuł to suplement do Trutnov Trails 2.0, bez którego nie byłby on ani kompletny, ani aktualny.
O wejściu WIG20 na poziom 1860 pkt inwestorzy mogą na razie tylko pomarzyć. Marzeniem Jarosława Dominiaka, szefa Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych, było na poziom 1860 pkt wjechać na rowerze, bo tam znajdowała się meta amatorskiej wersji najsłynniejszego wyścigu. Po drodze – jak to na giełdzie – było raz w górę, raz w dół.
Chłodna morska bryza wpada przez lekko uchylone okno kampera, w ustach czuję słony smak Adriatyku. Na podsufitce nieruchomo od trzech dni wisi jakiś czarny owad, wygląda jak mały nietoperz, jego krótkie czułki zwisają ku dołowi, a skrzydła otulają cały jego odwłok. Na zewnątrz panuje półmrok, jest cicho i bezwietrznie, ale za chwilę wschodzi słońce, pewnie wyłoni się zaraz zza tego wysokiego szczytu. Wiem, że nazywa się Sveto Brdo.
Początkowo rower gravelowy wydawał mi się absurdalnym wynalazkiem. Większość kolarzy reagowała na gravele podobnie jak ja sam i uśmiechała się znacząco pod nosem. Marketing, wiecie. Czas pokazał, że ci wszyscy sceptycy się mylili. Gravel z siłą wodospadu wdarł się w kolarski świat i stworzył zupełnie nowy nurt. Faktem też jest, że polski rynek aktualnie przeżywa prawdziwy boom na rowery gravelowe. Zupełnie mnie to nie dziwi, gdyż ta forma kolarstwa ma naprawdę wiele do zaoferowania.
Najdłuższy w Polsce szlak turystyczny porusza wyobraźnię. Sześć dużych grup górskich w łańcuchu Karpat, cztery parki narodowe, setki kilometrów ścieżek, góry po horyzont. Dla pieszych turystów jest najpoważniejszym wyzwaniem w naszym kraju; czy może być takim samym również dla rowerzystów górskich?